Do gnieźnieńskiego Teatru Fredry powrócił brawurowy duet Rubin – Janiczak, by w scenicznej odsłonie przywrócić kolejnej kobiecie twarz, imię i godność. Tym razem twórcy zapraszają nas do wnętrz miejskiej kamienicy i w bystry sposób ukazują relacje klasowe w Polsce okresu dwudziestolecia międzywojennego. Wszyscy stajemy się uczestnikami śledztwa nad powodem dzieciobójstwa, którego dokonała na własnym dziecku nastoletnia służąca. „Mrowisko: z życia dobrej służącej” to akt oskarżenia w stosunku do niezrozumiałych podziałów klasowych, pogardy wobec kobiet, ich uprzedmiotowienia. Choć spektakl mówi o czasach historycznych, to nie dajmy się zwieść temu faktowi. On mówi w mocny sposób o dniu dzisiejszym.
Na początek kilka faktów. Jak informuje badaczka kultury polskiej Alicja Urbanik-Kopeć w pracy „Instrukcja nadużycia”, służba domowa w XIX wieku była jedną z najliczniejszych grup zawodowych. Około 1900 roku w samej tylko Warszawie pracowało 51 tysięcy służących (praczki, pokojówki, kucharki). W tym czasie co trzecia osoba pracująca w mieście usługiwała zamożniejszym. W dwudziestoleciu międzywojennym były to już niemal wyłącznie kobiety. Dla większości z nich taka praca oznaczała szansę na odejście ze wsi, porzucenie skrajnej nędzy, ciężkiej pracy na roli i przemocy. Jednak czy „awans” do służby obsługującej wielmożnych państwa oznaczał dla takiej dziewczyny szansę na uniknięcie tych zagrożeń? Dramaturżka Jolanta Janiczak natknęła się na notatkę z przedwojennej prasy, która traktuje o Zofii Stefaniak spod Kórnika. Dziewczyna miała pozostawić dopiero co urodzone dziecko w mrowisku na polanie. Była służącą w zamożnym domu. To nie tylko punkt wyjścia do zbudowania spektaklu, ale i początek dochodzenia, które prowadzi Śledczy (w tej roli Michał Karczewski) – narrator całego opowiadania. – To wyjście do rozważania o dramatycznej sytuacji służących w dwudziestoleciu międzywojennych – mówi Janiczak. Jak zauważa, splot konwenansów, ram, w które zostają wciśnięte i de facto będąc ubezwłasnowolnionymi, pchało je w sytuacje bez wyjścia – przestępstw, prostytucji, czy dzieciobójstwa. Właśnie dzieciobójstwo było plagą Polski lat 30. XX wieku. Dotykało ono niskich klas społecznych, w tym służących. Janiczak wraz z reżyserem Wiktorem Rubinem po raz kolejny w Teatrze Fredry wraca do polskiej historii i z setek anonimowych kobiet i ich historii, wyciąga jedną, przywracając jej twarz i nazwisko. Tak było z Barbarą Zdunk, ostatnią kobietą w Europie spaloną na stosie, w głośnym i bardzo dobrze przyjętym „I tak nikt mi nie wierzy” (prapremiera u Fredry czerwiec 2020), tak jest i teraz w przypadku Zofii Stefaniak. Ale to nie jest spektakl ściśle historyczny. U Janiczak i Rubina ta historia jest tylko pretekstem do rozejrzenia się wokół i sprawdzenia, czy te dramatyczne okoliczności dzieją się dzisiaj i jaki dystans przeszło nasze społeczeństwo od tamtych wydarzeń do roku bieżącego. Oficjalnie dzieciobójstw w Polsce jest ok. 30-40 rocznie, ale nie trzeba być przebiegłym śledczym, by rozumieć, że to niedoszacowana liczba. – Do dziś pozostało to dawne myślenie, ale też zagrożenie bezpieczeństwa, samotności, poczucia braku możliwości jakiegoś wyjścia tych kobiet, które się do tego posuwają – zauważa dramaturżka. Czy dzisiaj, po 80 latach od tamtych wydarzeń, kobiety dotknięte tak trudnym wyborem, często wymuszonym okolicznościami, nie są przymuszone do posuwania się w podobnej formie do tak drastycznych rozwiązań?
*Zwłoki dziecka na polanie*
Kamienica jakich w Gnieźnie wiele. Rządzą tu Wielmożni Państwo (Wojciech Kalinowski i Joanna Żurawska) ze swoimi znudzonymi dziećmi – Anulką (Kamila Banasiak) i Ludwiczkiem (Pola Dębkowska). Rodzicie stoją najwyżej w hierarchii kamienicznych schodów, które wyznaczają ich status. Do pracującej tu służby dołącza dziewczyna ze wsi Zofia Stefaniak (kapitalna, pełna energii i przekonująca Karolina Staniec). Dziewczyna przechodzi testy na jakość oddechu, wygląd, postawę, czystość. Tak naprawdę zostaje obdarta z podmiotowości i tożsamości, ale wie, że nie ma wyjścia i powrotu na wieś, do nędzy, poniżenia i bicia. Zostaje zakładniczką roli do jakiej przyszło jej wejść. Jako własność Państwa musi być posłuszna. Zamieszkuje w komórce pod schodami i pracuje nadgorliwie, by zaskarbić sobie łaskę Państwa, będąc domowym sprzętem – a nawet jak to obrazuje Janiczak – inwentarzem. Zaczyna się jej dogłębne upokarzanie. – Służba była chyba najbardziej upokorzoną grupą społeczną, obok chłopek. To zjawisko do dziś funkcjonuje w Azji. Tak samo się podpisuje kontrakty z biednymi dziewczynami, które są gwałcone, bite i zabijane. Ta rzeczywistość cały czas nam towarzyszy. Przecież nie mówiono „Zosia podała do stołu”, tylko „podano do stołu” – mówi Janiczak, ale widzi tu też analogię do ukraińskich kobiet, które zatrudnia się do pomocy domowej w Polsce. – Tu też takich historii nie brakuje – dodaje.
*Gdy nie ma dobrego wyjścia z sytuacji *
Służąca Zosia staje się obiektem seksualnego zainteresowania dojrzewającego Ludwiczka, który swoich zboczeń nie potrafi hamować. Staje się wulgarny wykorzystując swoją pozycję w panującej w kamienicy hierarchii i osacza ofiarę. Posuwa się co raz dalej, aż do gwałtu. Jego brzemię niesie Zosia, która próbuje bagatelizować to co się stało. Musi to akceptować, bo jej świat się zakleszczył. Nie może stracić posady, bo ona oznacza powrót na wieś. A to oznacza przemoc i ciężką pracę. – Z czasem służba przywyka do tej codzienności. Krytycyzm jej się zaciera, czy nie występuje. To jedna z przyczyn, że nie ma z tego okresu jakichś pamiętników służących. No i analfabetyzm, który był poważnym zjawiskiem wśród tej grupy. Zatarła się tu krytyczna świadomość, proporcjonalna do braku wykształcenia – mówi Wiktor Rubin. Zosia nosi w sobie dziecko Panicza, co jest grzechem i występkiem obarczającym tylko ją i będącym gwarancją rychłego wydalenia ze służby, kiedy to się wyda. Jej los staje się koszmarem. Dostrzega to Anulka, która z najwyższym w rodzinie pokładem empatii, stara się nieskutecznie pomóc usunąć ciążę Zofii i ukrywać jej oznaki. Tragiczny efekt gwałtu już znamy z kroniki kryminalnej w gazecie…
„Mrowisko: z życia dobrej służącej” to dobry i ważny spektakl. Brawurowy duet Rubin – Janiczak nie zawiódł, po raz kolejny gwarantując wysoki poziom samej sztuki, ale też doboru współpracowników odpowiedzialnych za scenografię, muzykę czy video. Można jedynie poddać w wątpliwość długie rozciągnięcie dwóch scen – gwałtu i próby aborcji. Pierwsza przerysowana i symboliczna, jednak trafnie ukazująca zezwierzęcenie Panicza. Druga przez swoją długość i enigmatyczność, obniża napięcie spektaklu. Jednak należy stanowczo podkreślić, że „Mrowisko…” przynosi wiele uniesień, intelektualnych uciech, także pięknego śpiewu grupy służących i solidną grę Martyny Rozwadowskiej, jako kucharki Wojciechowej. W obsadzie aktorskiej nie ma tu złych punktów, a pojawienie się Staniec i Dębkowskiej na gnieźnieńskiej scenie to powiew ożywczego odświeżenia, które do zgranego już zespołu wnosi nową jakość. Należy też przekazać twórcom i społeczności teatru ukłony za gest w kierunku Ukrainy będącej niesprawiedliwie miejscem wojennego terroru. Michał Karczewski przez cały spektakl nosił na sercu flagę naszego wschodniego sąsiada, która została też na koniec spektaklu wyświetlona na scenie. ALEKSANDER KARWOWSKI
Fot. Dawid Stube