Po dwóch latach pandemicznej przerwy gnieźnieński Teatr Fredry zaprosił ponownie młodych twórców ze świata, by na deskach tutejszej sceny przepuścili przez pryzmat swoich uwarunkowań kulturowych spojrzenie na światowe dzieło literackie. Można się spierać czy „Mały Książę” w węgierskim pomyśle i w polskiej obsadzie jest dostatecznie czytelny dla młodszego widza, ale nie da się odrzeć go z pięknie pomysłowych zabiegów stylistycznych, muzycznych i scenograficznych, które mogą wywołać słuszny zachwyt i uwypuklają kunszt aktorów wraz z całym zespołem go realizującym. Dla młodszego widza to podróż w ciekawy wizualnie świat, pełen pułapek, zagadek i szyfrów do odgadnięcia, w baśń jak z dziecięcych snów właśnie, a dla dorosłego widza to szansa na skonfrontowanie się z obserwacją bohatera opowiastki, że „dorośli są strasznie dziwni”. Może ta interpretacja sceniczna to czas spojrzenia na swoją dojrzałość znowu oczami dziecka?
Program Międzynarodowych Rezydencji Artystycznych w gnieźnieńskim Teatrze Fredry od lat przyciągał do miasta na koniec sezonu artystycznego utalentowanych twórców ze świata. Od dwóch lat ze względów epidemiologicznych program był zawieszony, ale w tym roku w końcu udało się zaprosić do Gniezna twórców z Węgier, by pozwolić widzom skonfrontować swoje myślenie o teatrze z wizją i kulturą ludzi z innego kraju. Adaptację „Małego Księcia” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego powierzono młodemu (31 lat) reżyserowi, który ma już na swoim stanie nagrody za wystawienia swoich adaptacji. Bálint Szilágyi zaprosił także ze swojego kraju do Gniezna zespół wspomagający go w realizacji spektaklu. Jak przyznał na przedpremierowej konferencji prasowej – choć spektakl kierowany jest do dzieci, to liczy, że i dorośli dzięki niemu na chwilę wrócą do dzieciństwa i jeszcze raz przyjrzą się takim wartościom jak przyjaźń, miłość, empatia. – Dzieciństwo jest bardzo ważną częścią życia każdego człowieka, a „Mały Książę” o tym mówi – podkreśla reżyser. Jak zauważyli aktorzy gnieźnieńskiego teatru, w pracy nad sztuką nie odczuli zupełnie faktu, że Szilágyi pochodzi z Węgier. Wartości jakie niesie światowej sławy powiastka są ponadnarodowe, choć patrząc na to co się działo w czasie przygotowań do spektaklu w Ukrainie, może przynieść smutną refleksję, że jednak niekoniecznie tak jest. Zespół Teatru Fredry zgodnie przyznał, że praca nad „Małym Księciem” była pewnym ich odłączeniem się od codziennego rytuału trudnych prób. Nie znaczy to, że było łatwo, ale lżejsza, niemal baśniowa tematyka była dla nich samych formą powrotu do lat dzieciństwa.
Ten entuzjazm dało się w istocie odczuć. – Motto „To co niewidoczne, jest najważniejsze” chodzi za mną cały czas. To także dla mnie przesłanie na życie – przyznaje Roland Nowak (Pilot). Michał Karczewski (Mały Książę) do swojej roli podszedł emocjonalnie, szczególnie, że przez klucz doboru w szkole lektur i narzucanej interpretacji, książka nie zrobiła na nim wówczas należytego wrażenia. Wrócił do niej po latach dopiero w teatrze jako dorosły człowiek i wywarła na nim należyte wrażenie. – Ten Mały Książę jest nieobliczalny i on siedzi w każdym z nas. Być może jeszcze go nie odkryliśmy, być może nie chcemy lub się tego boimy. Nie wiem, być może długo nie chciałem go odkryć w sobie i broniłem się przednim. Ten tekst działa bardzo zmysłowo – mówił przed premierą. Jak zauważył, z reżyserem są rówieśnikami i ich spojrzenie na świat i toczące się na nim życie, są podobne.
*Choć to spektakl głównie dla młodego widza, to puszcza oko do nas samych*
Sam spektakl ma niezwykle pobudzającą zmysły scenografię. Pomysły Sándora Márkusa są momentami czarujące. Twórcy nie przenoszą nas do świata baśni jaki znamy z naszego dzieciństwa lub opowiadań rodziców i dziadków, tylko przedstawiają formę znaną teraźniejszemu widzowi, ale z wdmuchaną aurą dawnych baśni. Są tu choćby lampy LED (Lis), okulary wirtualnej rzeczywistości (Geograf – Bogdan Ferenc), gwiazda muzyki pop (Pola Dębkowska jako Bankier), wspaniała muzyka oraz pomysłowe interpretacje innych bohaterów książki – Baranka (Iwona Sapa), Róży (Joanna Żurawska), Żmii (Martyna Rozwadowska), Niepozornego kwiatu (Zuzanna Czerniejewska-Stube), czy Lisa (oprócz tego LED-owego, Katarzyna i Wojciech Kalinowscy). Wijąca się po scenie Żmija z drapieżnymi oczami, czy śpiewający jak muzyczna gwiazda Bankier, to zabiegi nader bystre. Tutaj głębokie ukłony nie tylko dla aktorów, ale osobne dla całego zespołu realizującego spektakl (krawcowe, akustyka, scenografia). Jak mówi sam reżyser, nie chce on tą realizacją odpowiedzieć na motto opowiastki, co jest tym niewidocznym dla oczu, a co jest w istocie najważniejszym w życiu. On sam szuka jeszcze klucza do tej zagadki. Szilágyi swojego Małego Księcia pcha w świat zwariowany, dziwny, tajemniczy i momentami przeraźliwy, ale też śmieszny i piękny.
Ta ziemska wędrówka tylko wywołuje w bohaterze nieśmiertelną konstatację: „dorośli są bardzo dziwni”. Dziś to my, jako dorośli możemy się w tych oczach siebie samego z dzieciństwa przejrzeć. Co zrobiliśmy z naszą dziecięcą niewinnością, naiwnością i radością? Czy w istocie zrobiliśmy się dziwni? Sztuka dla najmłodszych może być niezwykle atrakcyjna, choć niektóre zabiegi stylistyczne w niej użyte mogą być nieczytelne dla takiego widza. Także długość spektaklu wywoływała na premierowych pokazach u niedoświadczonego jeszcze dłuższym przykuwaniem uwagi młodego widza wiercenie się w teatralnym fotelu. Jednak atrakcyjność samego przekazu ma tu decydującą rolę. Z kolei dorosły widz w udany sposób zostaje zachęcony do powrotu w czas beztroski i zabawy. Odkrywania tajemnic życia i szukania prawd o nim. To szczególnie ważne w czasie wojennego terroru, który goreje za granicą Polski oraz w samej Polsce za sprawą straumatyzowanych uchodźców. ALEKSANDER KARWOWSKI
Fot. Dawid Stube