Shadow

Nie spoczną, dopóki nie powstanie ferma

Jak obiecywali, tak zrobili. Mieszkańcy podwrzesińskich wsi – Kawęczyn, Gulczewo i Marzenin, udali się z pikietą i transparentami do ratusza, by zamanifestować swój sprzeciw wobec planów budowy w ich okolicy przemysłowej fermy drobiu. W sali sesyjnej magistratu przyjął ich wiceburmistrz Wrześni, próbując uspokoić, że plan zakazujący budowy jakichkolwiek ferm w tej okolicy jest już na ostatniej prostej do uchwalenia. Jednak mieszkańcy wyrazili głośno i stanowczo swoje niezadowolenie względem burmistrza, że w tak ważnej dla nich sprawie magistrat zrobił zdecydowanie za mało. Zapowiedzieli stanowczość i walkę do skutku o zachowanie przestrzeni ich życia, wolnej od odoru i niedogodności mieszkania w cieniu wielkich ferm.
Prawie 60 mieszkańców wsi z północnych rubieży gminy Września, wzięło 28 stycznia urlopy z pracy i ruszyło przed 10 rano do wrzesińskiego ratusza zamanifestować swój kategoryczny sprzeciw. Od 4 lat apelują i walczą o zablokowanie na wszelkie możliwe sposoby planów budowy w ich okolicy wielkoprzemysłowej fermy drobiu o łącznej obsadzie 1 028 000 szt. brojlerów. Już dziś zmagają się z 10 uciążliwymi dla środowiska fermami norek, które są rozsiane w tej okolicy. Jak podkreślają, więcej już nie zniosą. Jak mówili stojąc z transparentami przed wejściem do ratusza z założonymi maskami chroniącymi przed brudnym i śmierdzącym powietrzem, jeśli ferma jakimś cudem powstanie, będą zmuszeni do opuszczenia ziemi na której się urodzili, jednak nikt od nich nie kupi ich domów, bo nikt zdroworozsądkowy nie przeprowadzi się na wieś, by mieszkać w „zagłębiu ferm”. Dlatego zapowiadają walkę do końca – o swoją ojcowiznę, higienę, zdrowie, bezpieczeństwo i komfort życia.
Właśnie 28 stycznia umówili się z wiceburmistrzem Wrześni Karolem Nowakiem, by wysłuchać jakie urząd poczynił starania, aby ratować interes wspólnoty mieszkańców. Chcieli też zamanifestować swoją determinację. „NIE śmieciowym inwestycjom”, „NIE dla fermy w Kawęczynie”, „Chcemy rozmawiać”, „Kurniki i norki trują! Burmistrzu pomocy!”, „Chcemy godnie żyć” – krzyczały z transparentów słowa do władz samorządowych. By pomieścić wszystkich chętnych spotkanie odbyło się w sali sesyjnej magistratu. Tu przywitał zebranych gospodarz obiektu, który krok po kroku opowiedział i zaprezentował mieszkańcom działania Urzędu Miasta i Gminy, w celu przygotowania miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego dla trzech wspomnianych wcześniej wsi, który w swoich założeniach wyklucza budowę w tym obszarze nowych ferm. Jak przyznał K. Nowak, procedura przeciągała się z winy Zarządu Powiatu, który uchylał się od uzgodnienia dokumentu (co nakazują przepisy) i tym samym wydłużył postępowanie o 2 lata, 1 miesiąc i 18 dni. Ten czas został zmarnowany dla całej procedury, a dwa lokalne samorządy zaskarżały się i odwoływały przed obliczami SKO, WSA i w końcu NSA. – Gdybyśmy nie stracili tych dwóch lat, to pewnie w 2018 roku ten miejscowy plan mógłby być uchwalony – mówił zebranym wiceburmistrz. Teraz gotowy już plan został włączony pod obrady najbliższej sesji Rady Miasta, 11 lutego, jednak mieszkańcy mają obawy co do jego jakości legislacyjnej oraz sugerują, że magistrat zrobił za mało, by zablokować inwestora. Zarzucają tu urzędnikom nawet zaniechania.
Plan, który będzie zaskarżony?
Pierwsza rzecz, jaka zbulwersowała mieszkańców, to opinia radców prawnych magistratu, którzy oceniając projekt planu wskazali, że zapisy dokumentu mogą być powodem jego podważenia. – Wskazali ryzyka prawne, które wiążą się z jego uchwaleniem – przyznał burmistrz. – Ta opinia posiada wiele punktów, które mówią, że ten plan może zostać zaskarżony – zauważyła Małgorzata Nowak, mieszkanka Kawęczyna. Wyraziła tym samym obawę, że mimo przyjęcia planu, ten będzie zaskarżony, a może i w konsekwencji uchylony. Gehenna zacznie się wówczas na nowo. Jednak burmistrz Nowak podkreśla, że ta rozbudowana i pełna wątpliwości opinia prawników ma swoje zadanie, bo odwołania są naturą wszelkich decyzji administracyjnych. – By radni miejscy wiedzieli, że takie ryzyka istnieją. Nie możemy wykluczyć, że inwestor wystąpi do gminy o jakieś odszkodowanie. Musimy wszyscy grać wobec siebie fair. W mojej osobistej opinii, nie zakładam, aby to w istotny sposób wpłynęło na wyniki głosowania, ale trzeba powiedzieć uczciwie – jeśli jest jakieś ryzyko, to to, że się o nim nie będzie mówić, nie spowoduje, że ono zniknie – obrazował.
Widząc jednak zdziwienie mieszkańców dodał, że ten projekt miejscowego planu, został przygotowany pod względem zapisów bardzo rygorystycznie. Ma wykluczyć próby obejścia przez inwestora przepisów, np. poprzez budowę zamiast jednego kurnika na milion sztuk, np. dziesięciu mniejszych kurników, z mniejszą obsadą. Plan mówi wprost, że nie ma szans na budowę w tej okolicy absolutnie żadnej fermy, nawet najmniejszej. Ma to wytrącić potencjalnym inwestorom argumenty z rąk. – Te zapisy są bezwzględne. Zamykają furtki do obchodzenia przepisów – podkreślał, motywując ostrożne opinie pod dokumentem radców prawnych z urzędu.
Będą protestować do skutku
Mieszkańcy głośno wyrazili także swoje niezadowolenie z decyzji burmistrza Tomasza Kałużnego, który nie zamknął inwestorowi – spółce „Przetwórstwo Rolne Gąsiorek”, drugiej furtki do realizacji inwestycji, czyli wydał pozytywną decyzję środowiskową dla inwestycji. Zarzucili tu niekonsekwencję, gdyż wcześniej burmistrz odmówił wydania decyzji środowiskowej, jednak po odwołaniu inwestora do SKO i uchyleniu przez ten organ jego wcześniejszej decyzji, ten zmienił zdanie. Tu również K. Nowak zwrócił uwagę mieszkańców na rozstrzygnięcie SKO, które w ocenie magistratu, pełne jest nieprawd. Tym bardziej mieszkańcy wyrazili zdziwienie, że burmistrz nie zaskarżył tego rozstrzygnięcia. Mieszkańcy wytknęli także urzędnikom, że nie skorzystali ze wszystkich możliwych ekspertyz biegłych, które były w zasięgu ręki, tj. m.in. specjalistów od odoru i rozwoju larw w pomiocie z ferm, czy biegłych z zakresu medycyny, wszak zachorowalność mieszkańców okolic ferm norek na choroby związane z astmą, alergiami i chorobami układu krążeniowego są wysokie, o czym świadczą zaświadczenia lekarskie, które przedstawili urzędnikom. Jednak ani opinie w sprawie odoru, ani larw, ani wpływu ferm na zdrowie, nie zostały przez magistrat uwzględnione.
Jak mówią mieszkańcy, te naukowe dowody byłyby mocnym argumentem przeciw fermom. – Burmistrz nie jest stroną jeśli chodzi o decyzje środowiskowe, tylko organem, który ma wydać decyzję i musi to zrobić w sposób rzetelny i obiektywny. Nie może być jak szeryf i opowiedzieć się po jednej stronie – tłumaczył K. Nowak. Jeden z mieszkańców zauważył i apelował, że burmistrz powinien stać bezwzględnie po stronie wspólnoty, która go wybrała i bronić jej interesów. – Problem jest prosty, trzeba człowiekowi, który trzęsie okolicą, zabronić dalszego trucia ludzi – mówił do wiceburmistrza. Mieszkańcy zarzucili także brak empatii władzom, które nie przybyły do Marzenina na spotkanie wiejskie tydzień wcześniej. Uniknęłoby się tym samym złych emocji, bo mieszkańcy czują się zbywani. Karol Nowak tłumaczył, że zaproszenie wysłał sołtys wsi, ale zaznaczył, że forma spotkania nie wymaga uczestnictwa burmistrza. Te słowa oburzyły mieszkańców, którzy zauważyli, że na spotkanie przybył przedstawiciel Rzecznika Praw Obywatelskich i nawet nie był zapraszany przez sołtysa, a przez społeczników i mieszkańców. – I bliżej mu było z Warszawy niż wam z Wrześni – mówiła Małgorzata Nowak. – Nie przychodzimy na spotkania, na której nie jesteśmy zaproszeni przez gospodarzy – odparł wiceburmistrz i podkreślił na koniec, że projekt planu zabraniającego budowy ferm jest gotowy i będzie głosowany 11 lutego. Mieszkańcy obiecali, że stawią się licznie na sesji, mimo godziny obrad, która ponownie wymusi od nich branie dnia wolnego z pracy.
Po opuszczeniu ratusza przeszli z transparentami w okolicach ratusza, by zwrócić uwagę wrześnian na problemy ich sąsiadów z okolicznych wsi. ALEKSANDER KARWOWSKI