Shadow

Niedoszła prapremiera u Fredry. „I tak mi nikt nie uwierzy” poczeka na widzów

Wchodząc na przedpremierową konferencję prasową mającą zapowiedzieć najnowszą prapremierę w Teatrze Fredry, dziennikarze jeszcze nie wiedzieli, że spektakl się nie odbędzie. Dosłownie po kilku minutach z Poznania zatelefonowała dyrektor instytucji z informacją, że wszystkie instytucje kulturalne zostają zamknięte w związku z zagrożeniem epidemiologicznym w kraju. Twórcy nie kryli rozczarowania, że spektakl nie dojdzie do skutku, ale wyrazili pełne zrozumienie dla decyzji na szczeblu rządowym i samorządowym, mimo że oznaczają dla nich trudny czas.
Prapremiera sztuki reżyserowanej przez Wiktora Rubina na tekście Jolanty Janiczak miała mieć miejsce 14 marca. Trzy dni wcześniej zapadła decyzja o bezterminowym przełożeniu wydarzenia. Do ostatniej chwili twórcy wraz z przybyłymi na konferencję prasową dziennikarzami czekali w napięciu na decyzje „wyższego szczebla”. Te zapadły w środę, 11 marca około godziny 13. Poinformowała o tym dyrektor Joanna Nowak, biorąca udział w spotkaniu w Urzędzie Marszałkowskim. To smutny, ale konieczny finał dwumiesięcznych przygotowań do stworzenia spektaklu. – Dziś nie wiemy kiedy do tej premiery dojdzie, ale mamy wielką nadzieję, że ona jeszcze się odbędzie wiosną – mówi Maria Spiss, konsultant ds. artystycznych teatru. – Warto poczekać, bo zapowiada się wspaniałe przedstawienie, z tekstem Jolanty Janiczak, ze wspaniałą scenografią. Widzów będziemy informować na bieżąco, gdy tylko dowiemy się o możliwej dacie premiery – obiecuje reżyserka. W związku z odwołaniem prapremiery nie odbył się także pokaz sceniczny dla mediów, ale chętnie o nowej sztuce w Teatrze Fredry mówili jej twórcy.
Autorzy przyjrzeli się tutaj historii Barbary Zdunk, ostatniej kobiecie w Europie spalonej na stosie. – Prawdopodobnie ona nie była posądzona o czary, tylko została spalona jako „kozioł ofiarny” ówczesnych społecznych lęków. Mówi się też, że podpaliła budynki, w których ukrywał się jej były partner, który ją porzucił. Być może w ten sposób została też ukarana za swój styl życia, dziś byśmy powiedzieli „wyzwolony”, „rozwiązły”, obalający społeczne konwenanse – mówi Joanna Janiczak, autorka tekstu. – Jak na owe czasy miała ona pięcioro dzieci z różnymi mężczyznami.Po 6 tygodniach rzuciła męża. Była też przez całe swoje życie ofiarą nadużyć seksualnych i gwałtów. To w tej historii jest najważniejsze i najbardziej interesujące. Całą uwagę w spektaklu oddajemy procesowi opowiadania o tym, tym zeznaniom. To dziś duży problem, czyli sposób opowiadania o traumatycznych wydarzeniach. Dziś w społeczeństwie nie ma tak naprawdę na to miejsca. Sędziowie, adwokaci, prokuratorzy chcą usłyszeć fakty, a te fakty są często subiektywne. Ofiary pamiętają jakieś swoje odczucie, to co się działo, nie pamiętają twarzy sprawców. Nacisk w spektaklu jest położony na narrację o sytuacjach przemocowych – zwraca uwagę współtwórczyni spektaklu.
J. Janiczak zauważa tu także pewną analogię do procesów sądowych toczących się w Polsce w ostatnich latach, kiedy kobieta oskarża mężczyznę o gwałt. – Jeśli jej zeznanie nie było klarowne, jasne, czytelne, od razu jest podważana jej prawdomówność. Te dawne procesy o czary i te dzisiejsze, podlegają trochę tym procedurom, że ofiara nie mając świadków i mówiąca sama swoim głosem subiektywnym, od razu jest uważana za osobę niewiarygodną, wariatkę, podobnie jak kobiety oskarżające w Hollywood Weinsteina. Na tego rodzaju doświadczenia nie ma w społeczeństwie struktur, nie wiadomo co robić, jak się zachować. W dodatku Barbara Zdunk miała pewnego rodzaju zaburzenia osobowości, pisano nawet, że jest trochę upośledzona. Więc jak wobec tego problemu mamy się zachowywać? – pyta J. Janiczak.
Kiedy sztuka wróci na afisz?
Zapytana o odwołanie prapremiery spektaklu Jolanta Janiczak nie kryje, że o zawodzie z tego powodu nie może być mowy. – Czytając bardziej naukowe publikacje na temat tego co się dzieje, trzeba chronić tych ludzi słabszych, starszych, chorych. To wymaga solidarności zbiorowej za ludzi wokół siebie. Nie ma tu miejsca na egoistyczne słowa, że „my chcemy premierę i już”. Denerwują mnie głosy w internecie kolegów z dziedziny sztuki, bo to dla nas sprawdzian z odpowiedzialności społecznej za starszych, chorych i osoby wykluczone – podkreśla. Wyzwania przed rolą nie kryje grająca gościnnie w Gnieźnie Karolina Staniec. – Za każdym razem zastanawiam się, co muszę wykreować takiego, żeby widz i druga postać w sztuce mi uwierzyły jako Barbarze. Kreując tę postać zastanawiałam się, czy postać zgwałcona pochodzi z klasy niższej czy wyższej, jak powinna się zachować, jak rekonstruować dane wydarzenie, byście mi jako widzowie uwierzyli – opowiada. Jak dodaje, ta rola niesie współczesnym pewne wyzwania. – Że sposób rekonstrukcji bolesnych momentów, należy do danej osoby. Jeśli będą płakała, śmiała się, skakała, cierpiała, to druga osoba żąda od tej poszkodowanej, by podporządkowała się stereotypom. Tak jak w filmach, gdzie osoba zgwałcona i pobita płacze. Przecież nie zawsze tak jest. „Ty mnie zmuszasz do tego, że ja muszę tobie opowiedzieć dane zdarzenie”, ale jednocześnie zastanawiam się, czy oczekujesz bym się podporządkowała tobie, czy może pozwolisz mi bym swoimi słowami opowiedziała swoją historię. Ale czy naprawdę muszę wracać do tej bolesnej historii i ją opowiadać? Każda ofiara powinna mieć wolność do podjęcia decyzji, czy chce o tym opowiadać czy nie. Wszyscy mamy równe prawa, ale niestety, osoby z tzw. różnych klas społecznych są inaczej w społeczeństwie traktowane. Nie ma na to przyzwolenia i prawa – podkreśla Karolina Staniec.
Choć nie wiadomo kiedy teatr będzie mógł ponownie otworzyć swoje progi (z afisza spadły planowane przedstawienia), to jak zapewnia Maria Spiss, administracja pracuje dalej, a w miarę możliwości trwać będą próby do kolejnych planowanych spektakli. – To dla nas ciężka sytuacja i dla zespołu realizatorskiego to duży cios. Dla nas to wyzwanie przeorganizowania zbudowanego już repertuaru do maja. Mieliśmy w planach wyjazdy na festiwale, a wszystko stoi dziś pod dużym znakiem zapytania – nie kryje zakłopotania. ALEKSANDER KARWOWSKI
Fot. Dawid Stube