Hałas i drżenie budynków towarzyszą niemal codziennie kilkudziesięciu rodzinom zamieszkującym zabytkową kolonię domów kolejowych przy ul. Pocztowej. Wszystko przez ciężarówki do przewozu kruszywa, tzw. „wanien”, które już przed 6 rano zaczynają zjeżdżać się do wyremontowanej bocznicy kolejowej ulokowanej tuż za ich domami. Ruch trwa tu cały dzień. Zmęczeni tym faktem mieszkańcy apelują do miejskich radnych o pomoc i wprowadzenie ograniczeń tonażowych, które wyeliminują ciężarówki z tej wąskiej ulicy. Wiceprezydent miasta obiecuje dalsze rozmowy z PKP.
Dziś mieszkańcami zabytkowej kolonii domów robotników kolejowych przy ul. Pocztowej, są głównie osoby starsze, przede wszystkim to emerytowani pracownicy kolei. Jednak na tradycyjną „złotą jesień” ich życia przypadła reaktywacja bocznicy kolejowej ulokowanej tuż za ich domami. Nie ona jest jednak głównym problemem mieszkańców domów wybudowanych tu w 1910 roku. Jak twierdzą oni sami – przez lata odgłos kolei i infrastruktury im towarzyszącej najzwyczajniej im spowszedniał i sam w sobie nie jest uciążliwy. Podobnie jak bliskość złomowiska, które od lat znajduje się przy ich domach. Problemem są obecnie pojazdy ciężarowe do przewożenia kruszywa, tzw. wanny, których masa przekracza 40 ton. Od kiedy pod rampę zaczęły podjeżdżać wagony do przewozu tego materiału budowlanego, pojawiły się też uciążliwe ciężarówki. – Te pojazdy jeżdżą jak szalone, od dworca i od ul. Chrobrego. Kierowcy nie zwracają uwagi na ograniczenia tonażu, prędkości. Wjeżdżają na naszą wąską ulicę, przy samych domach, co ok. pięć minut, już od piątej rano. To jakieś szaleństwo. Nie zwracają uwagi na bezpieczeństwo, ani nas jako mieszkańców, ani na zaparkowane tu samochody – opowiedziała sytuację Beata Ratajczak, mieszkanka jednego ze wspomnianych budynków, której wysłuchali miejscy radni z Komisji Skarg, Wniosków i Petycji.
Z jej słów oraz słów jej sąsiada, wyłania się obraz zupełnego komunikacyjnego horroru. Z malutkiego osiedla na uboczu centrum miasta znaleźli się nagle jakby na środku placu składu kruszyw, zewsząd otoczeni ciężarówkami, hałasem i pyłem. – Potrzebujemy pomocy – zwrócili się mieszkańcy do swoich radnych. Jak dodają, ani policja, ani straż miejska, nie są w stanie im pomóc. Przybywający na miejsce funkcjonariusze widząc to, co się dzieje, rozkładają ręce, bo tak naprawdę argumenty prawne wobec kierowców są żadne. – Były tu kiedyś znaki ograniczające prędkość, ale zostały wycięte. Pozostały po nich w glebie tylko kawałki słupków – mówi pani Beata i dodaje z rezygnacją: – Jesteśmy bezsilni, jesteśmy bezradni.
*PKP to trudny partner do rozmów*
Sprawa jest znana władzom miasta. – To, że takie sąsiedztwo jest uciążliwe, jest to rzecz jasna – przyznaje Jarosław Grobelny, wiceprezydent Gniezna, jednak dodaje, że sprawa jest złożona i trudna. Pierwotnie PKP miały mieć na terenie miasta tylko jedną zmodernizowaną rampę rozładunkową – na Winiarach. Zadecydowano jednak o remoncie obu. – Trudno jest właścicielowi tego terenu zabronić mu tam działania. Jedyny sposób na rozwiązanie tego problemu, to dialog z PKP. Spór tu nic nie rozwiąże. Jesteśmy umówieni na takie spotkanie – dodaje. Mieszkańcy osiedla podsunęli pomysł, by PKP wpuszczały pojazdy na teren rampy od strony ulicy Konikowo, wjazdem przy stacji paliw. Są tam betonowe płyty i skrzyżowanie. – Ale tu powstaje problem, bo puścimy ruch obok kogoś innego i ten ktoś będzie miał żal, że ten ruch tam będzie miał – zauważył J. Grobelny. W ocenie prezydenta można oczywiście postawić na ulicy Pocztowej ograniczenie tonażu dla tego typu pojazdów, ale to rości pytania o ograniczenie także prowadzenia działalności gospodarczej dla PKP oraz sąsiedniego skupu złomu. – To jest problematyczne – mówi wiceprezydent.
Patologiczny obraz transportu kruszywa spod domu mieszkańców ujawniają ich relacje. Kierowcy transportowych „wanien” najczęściej tłumaczą się nieznajomością miasta, przez to nie respektują znaków zakazu. Dochodzi też do awantur między samymi kierowcami z rękoczynami włącznie. Każdy chce być rozładowany pierwszy. – Kierowcy się między sobą ścigają, konkurują. Nie respektują znaku STOP na wyjeździe z ulicy Pocztowej – mówią mieszkańcy, a w tym czasie w ich domach „szklanki w kuchni dzwonią od wibracji”. Miejscy radni – jak się zdaje – rozumieją problem mieszkańców z ulicy Pocztowej. – Interes mieszkańców jest zdecydowanie ważniejszy od interesu PKP. To jest ulica miejska i ograniczenie tonażowe powinno być. Chyba, że mamy poczekać na tragedię, bo będzie nam wtedy łatwiej zadecydować – mówił radny Tomasz Dzionek. Zresztą wszyscy radni obecni na komisji podkreślili, że problem tych ciężarówek jest im znany z autopsji, z samym Jarosławem Grobelnym na czele. Jak zapewnił mieszkańców wiceprezydent – liczy on na konsensus i porozumienie z PKP względem tego problemu, już podczas najbliższej rozmowy obu stron. – Jestem dobrej myśli – podkreślił. Szansą jest tutaj również toczące się obecnie postępowanie względem objęcia terenów kolejowych planem zagospodarowania. Mieszkańcy już złożyli do tego projektu planu uwagi względem ich ulicy.
Czy jest szansa na stworzenie nowego, pełnowymiarowego wjazdu na bocznicę od strony ulicy Konikowo? Tu potrzebna jest wola PKP i Urzędu Miejskiego w Gnieźnie. Być może uda się znaleźć inne rozwiązanie. Mieszkańcy z ulicy Pocztowej – jak podkreślili – nie chcą protestować, czy przerzucać problem na innych mieszkańców miasta z innych ulic. Chcą zwrócić uwagę radnych na problemy ich trapiące i prosić o pomoc w rozwiązaniu problemu w jakikolwiek sposób. Radni zgodzili się wystosować wniosek do Prezydenta Miasta Gniezna, by ten, skierował pismo o wprowadzenie ograniczeń tonażowych i prędkości na ulicy Pocztowej do komisji bezpieczeństwa ruchu drogowego przy staroście. ALEKSANDER KARWOWSKI