Shadow

Wojna wyzwala w ludziach to, co najlepsze i to, co najgorsze

„Ciężko było podjąć decyzję o opuszczeniu kraju, nasza podróż trwała 4 dni, bez dostępu do wody. Mąż został w domu, pilnuje dobytku, gdyż niestety, pojawili się szabrownicy. Chcemy wrócić do domu jak najszybciej.” „Przychodzę tutaj do punktu zbiórki darów w Gnieźnie od samego początku jako wolontariusz. Dlaczego? Bo tak trzeba. Uchodźcy często wchodzą tutaj niepewni, czy rzeczywiście mogą skorzystać bezpłatnie z pomocy, jak widzi się te małe dzieci serce się kraje.” „My tutaj pomagamy naszym rodakom, jednak cały czas po głowie chodzi myśl, aby wrócić i pomagać w walce z wrogiem w jakikolwiek możliwy sposób.”
*Wyjechali, aby studiować, wojna zastała ich poza granicami Ukrainy*
Iryna Andriiv i Stanislav Deichakivskyi, to dwoje młodych ludzi, którzy zgodzili mi się pomoc w komunikowaniu się z przybyłymi do Gniezna uchodźcami. Sami w Polsce są już kilka lat, są studentamiInstytutu Kultury Europejskiej w Gnieźnie. <r.search.yahoo.com/_ylt=AwrJD9C4HzNijxgASiczhgx.;_ylu=Y29sbwNpcjIEcG9zAzEEdnRpZAMEc2VjA3Ny/RV=2/RE=1647546424/RO=10/RU=http%3a%2f%2fike.amu.edu.pl%2f/RK=2/RS=Y8.OqhYe7f8PZYXGARk65AfMvQ0->Iryna skończyła już studia, znalazła tutaj pracę i jak na razie planuje swoją przyszłość z Polską. Stanisław kończy właśnie studia, pod koniec marca chciał wrócić do domu w Ukrainie.
– Dlaczego dla was, Ukraińców tak ważne jest, abyśmy mówili w Ukrainie, a nie na Ukrainie? – pytam. – Jest to dla nas ważne, bowiem sformułowanie „na Ukrainie” sugeruje, że nie jesteśmy suwerenni, że podlegamy komuś. Dlatego zwłaszcza w obecnej sytuacji jest to dla nas istotne – wyjaśnia Iryna.Dla nich szansa studiowania w Gnieźnie była bardzo ważna. Rodzina Iryny mieszka blisko granicy z Polską, Stanisław pochodzi z innej części Ukrainy. Jak dotychczas mają kontakt ze swymi bliskimi. Choć ostatnie wydarzenia, gdzie celem intensywnego ostrzału rakietowego i lotniczego Rosji są też miasta w zachodniej części Ukrainy, budzą ogromny niepokój. – Nasza uczelnia zachowała się wspaniale, pozwalając studentom na ściągnięcie do siebie swoich rodzin. W akademiku mieszka już kilka rodzin – mówi Stanisław. Studenci mogli liczyć także na swoich polskich przyjaciół, jak i zupełnie obcych ludzi, którzy szybko reagowali na wszelkie pojawiające się potrzeby.- Myślisz o tym, aby wrócić do domu, aby walczyć? – pytam Stanisława. Tak zastanawiam się nad tym, z końcem marca miałem wrócić do domu – odpowiada. Ja także o tym myślę, aby wrócić i w jakikolwiek sposób pomóc – wtrąca Iryna.
Dopytuję także, czy moi rozmówcy mają rodzinę w Rosji i jak oni reagują na to, co się dzieje w Ukrainie. – Oni żyją w zupełnie innym świecie. Mimo to, że są to osoby wykształcone, uważają, że nic złego się nie dzieje. Rosyjska armia nam pomaga, gdy mówimy o bombach i ostrzałach cywilów, oni nam nie wierzą – mówi Iryna.
*Najbardziej potrzebna żywność i artykuły szkolne*
Wspólnie udajemy się do***punktu powiatowego zbiórki darów dla Ukrainy, zorganizowanego w hali sportowej przy ul. Sobieskiego 20. W środę, 16 marca, po ostatniej wywózce darów na teren Ukrainy hala wydaje się opustoszona. Do wyboru i koloru jest natomiast ubrań. Spotkani tam wolontariusze przyznają, że obecnie najbardziej poszukiwanym „towarem” jest żywność oraz pojawiają się pytania o artykuły potrzebne do nauki, zeszyty, piórniki, plecaki, kredki, wszystko co niezbędne do wyprawki szkolnej. *Dary można dostarczać na ul. Sobieskiego między godziną 12, a 16. Wydawanie darów trwa od 12 do 14 od poniedziałku do piątku, a w soboty 11-13. Przyjść po rzeczy może każda potrzebująca osoba, która uciekła z Ukrainy. Nie trzeba niczego podpisywać, czy pokazywać dowodu tożsamości. – Panowie są tu od początku? – dopytuję. – Pomagam, bo tak trzeba. Tutaj po pomoc przychodzą najczęściej matki z małymi dziećmi uciekające przed wojną, starsze osoby. Uchodźcy często wchodzą tutaj niepewni, czy rzeczywiście mogą skorzystać bezpłatnie z pomocy, jak widzi się te małe dzieci serce się kraje. Czasami biorą skromnie jedną puszkę jedzenia, widać, że się krepują. Próbujemy im w tej trudnej sytuacji pomagać, sami organizujemy pudło i pomagamy je wypełnić – relacjonuje jeden z wolontariuszy.
*Uciekły z dziećmi przed wojna, mężczyźni zostali. *
Viktoria Shevchenko i Anna Afanasieva to dwie siostry, które z trojgiem małych dzieci uciekły z Zaporoża i małego miasteczka Marganiec z południowo-wschodniej części  Ukrainy. Dzięki znajomym znalazły schronienie w Gnieźnie, na razie mieszkają w mieszkaniu za darmo. Nie chcą jednak być osobami na czyimś utrzymaniu i chcą się jak najszybciej usamodzielnić. Już znalazły pracę przy pakowaniu odzieży,jednak jest problem z przedszkolami i żłobkiem dla dzieci. Podroż z miejsca zamieszkania do Gniezna trwała 4 dni. Na granicy po stronie ukraińskiej pociąg stał 8 godzin. Już w Polsce w Chełmie poproszono je o wyjście z pociągu, aby przeprowadzić kontrolę paszportową. Byli wyczerpani, spragnieni. W przedziale, w którym podróżowały kobiety z dziećmi łącznie znalazło się 12 osób, a i tak te warunki nie były najgorsze, wielu ludzi upchniętych spało na korytarzach. Okna wagonów były zaciemnione, nie było wody. Na szczęście na postojach wodę przynosili podróżującym mieszkańcy pobliskich wsi.
Samo dostanie się do pociągu nie jest łatwe. Pociąg na stację w Zaporoży wjeżdżał rano, ludzie chcący do niego wsiąść czekali już od wieczora. Pani Anna i Viktoria, aby móc w Zdzieci wcześniej wsiąść do wagonu zapłaciły konduktorce 2 tys. hrywien i spędziły już w wagonie całą noc przed wjazdem na peron. – Gdy pociąg wjeżdża już na peron, dzieją się tam straszne sceny. Wszyscy się pchają jak do puszki, rzucają się pod pociąg, padają czasem strzały w powietrze, aby uspokoić tłum – relacjonuje pani Anna. Po takich przeżyciach, widok uśmiechniętych wolontariuszy w Polsce, którzy natychmiast pomogli zająć się dziećmi, wyposażyli mamy w wózki dla maluchów, pomogli we wszystkich formalnościach był dla obu pań bardzo miłym zaskoczeniem. Nie kryją wielkiej wdzięczności dla wszystkich Polaków, którzy im pomagają. Do Gniezna przyjechały dzięki koleżance, która tu mieszkała już wcześniej.
– Czy trudno było podjąć decyzję, żeby wyjechać? – pytam. – Tak, bardzo ciężko, bo połowa rodziny została w Zaporożu. Bardzo chcę wrócić do domu, ale tam teraz nie można wracać. Tej nocy zaatakowano nasz dworzec kolejowy i już nie ma tego dworca kolejowego. Ciągle strzelają, wyją syreny. Mój mąż został i ciągle jest w mieszkaniu, bo dzieje się w mieście wiele złego. Pojawiają się grabieże, osoby, które chcą zyskać za tym, że są puste mieszkania – wyjaśnia pani Viktoria.
Z wolontariuszami, uchodźcami i studentami z Ukrainy uczącymi się w Gnieźnie rozmawiała Renata Pałucka.