Shadow

Gogol u Fredry: Nie, to nie jest śmieszne

„Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie!” – ten nieśmiertelny monolog Horodniczego z „Rewizora” jest lustrem, które ten podnosi do oczu czytelnika. „Właśnie taki jesteś, widzu roześmiany. Takie plemię twoje, z którego wyrosłeś” – mógłby dopowiedzieć. W gnieźnieńskim Teatrze Fredry tekst Gogola wzięły w ręce Justyna Łagowska i Maria Spiss, tworząc gorzką satyrę na dzisiejszą Polskę powiatowo-gminną. Z całym jej jarmarcznym anturażem. Sztuka choć zabawna, powinna trwogą się odcisnąć przez głowy widzów, bo wprost pokazuje, że od 1836 roku, kiedy Gogol satyrę swą spisał w carskiej Rosji, warstwowe układy prowincjonalnych społeczności wcale nie zniknęły. Tylko flagi na masztach jarmarków się zmieniają, ale zapach kiełbasy i wódki pozostaje ten sam.
Gogolowska komedia to prawdziwy kanon literatury i bystrej obserwacji społecznych zależności. Każda władza – jak wiadomo – deprawuje. Rozpasanie i wiara w wyjątkowość swojej politycznej misji, nie jest wytworem tylko tej carskiej Rosji, którą ukazywał Gogol, ale całego świata. To literatura uniwersalna, bo odnosi się do narzędzi władzy; danej przez lud lub zabranej dla siebie temu ludowi siłą. Reżyserka Justyna Łagowska, która debiutowała wcześniej reżysersko właśnie w Gnieźnie, wmontowała Rewizora w Polskę powiatowo-gminną. Tę, w której często wójt jest „drugim po Bogu”, a „co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie”. Do tego dochodzi modny dziś w socjologii termin „dziadersów”, którzy od lat budują układy kolejnych układów towarzyskich, przepoczwarzając je w nienasycone hydry, których łapczywe głowy trzeba nakarmić, choćby urzędowymi posadami. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej dumnie na maszt wciągnięto granatowo-gwieździste flagi, ale mentalność pozostała w ludziach ta sama. Tylko te hydry nienasycone podlewane są strumieniem unijnych środków. I w ten nudy jarmark przyjechać ma z wielkiego miasta rewizor. Potężny przedstawiciel centralnej władzy. Cały mozolnie budowany układ drży w posadach. „Czego on może od nas chcieć?” – pytają się wzajemnie prezesi, dyrektorzy, inspektorzy – jedna wielka klika „dziaderska”, która drenuje od lat lokalną społeczność, rozwiązując problemy swoje, a nie społeczności, dla której w założeniu ma działać. Chętna i pełna zapału młodzież jest ignorowana, odpychana. To świat starych chce młodym urządzać ich świat, nie zauważając jednak, jak ten świat się zmienił. Tu też Łagowska „karci” taką postawę dominującą dziś w Polsce. – To ciągle jakiś ferment, który się w naszym kraju odbywa – mówi.
*Polska polityka w anturażu musztardy na krawacie*
Jak na przedpremierowej konferencji prasowej zwracała uwagę Łagowska, spektaklem chce położyć akcent na dzisiejszą rolę kobiet w Polsce. – Stosuję tu dwa zabiegi – mówi. – Rewizorem jest kobieta, tutejsza aktorka Joanna Żurawska, bardzo lubiana. A drugi to scena, która w inscenizacjach jest bardzo często wycofywana. To scena z wdowami, które przychodzą do rewizora prosić o zmianę władzy w miasteczku. Tę scenę trochę inaczej zinterpretowałam, bo to są rzeczywiście kobiety, które jednak przychodzą z ulicy, tak jak ma to miejsce teraz w Polsce – zauważa. Faktycznie, rola Żurawskiej, która jest „karcianym” rewizorem i wplątana w miasteczkową gorączkę łatwo jej ulega – broni się wyśmienicie. Podobnie jak wspomniany zabieg z trzema kobietami, które rytmicznie tupiąc nogami jak na Strajku Kobiet, błagają rewizora o zmianę ciemiężącej je władzy. – Wzięliśmy „Rewizora”, by nas zainfekował niezgodą na to, co się dzieje w naszym domu. Choć to bardzo wypieramy, to do tej Rosji nam jest bardzo blisko – mówi wprost Justyna Łagowska, która przyznaje się też do inspiracji książką „Cyrk Polski” autorstwa Dawida Krawczyka. Wspomniana pozycja wydawnicza to cykl reportaży z wyborczych pikników. A jak one wyglądają, każdy raczej w Polsce wie. – W Polsce żyjemy od wyborów do wyborów i od wieców do wieców. Ciągle czujemy ten zapach wyborczej kiełbasy – zauważa reżyserka. Taki piknik to centrum inscenizacyjne spektaklu. Namioty z grillami i tanią wódką. Flagi Polski i Wspólnoty Europejskiej między którymi przechadzające się pluszowe maskotki. A między tym rozmowy o wszystkim i o niczym. Najczęściej jednak w centrum uwagi jest rubaszna rozrywka, a nie poważna rozmowa o przyszłości.
Na czele miasteczkowego układu „kolesi” stoi Horodniczy, grany tu przez Wojciecha Siedleckiego. Rola skrojona jak dla niego. Sam przed premierą przyznał, że szykując się do roli przypomniał sobie słynnego Tadeusza Łomnickiego w spektaklu Teatru Telewizji. – To jest rola z ogromnymi tradycjami, już od czasów, które ja pamiętam – właśnie od tego telewizyjnego spektaklu. To była wybitna kreacja – podkreśla. Zdolności komediowe Siedleckiego zostały tu należycie wykorzystane, jak i talenty dramatyczne – ze wspomnianym już monologiem przed widzami, kiedy wie, że jego kariera właśnie legła w gruzach i sam swoją pychą i chciwością przetrącił sobie kręgosłup.
Na uwagę w gnieźnieńskim Rewizorze zasługuje na pewno muzyka Macieja Szymborskiego i choreografia Mileny Czarnik. Sztuka zamyka kolejny niekompletny z powodów obostrzeń pandemicznych dobry sezon w Teatrze Fredry, choć do początku lipca scena będzie powtarzać spektakle wcześniejsze. Sam „Rewizor” wróci na afisz dopiero jesienią. Sztuka momentami nie jest spójna, razić mogą dłużyzny niektórych scen, jednak warto go zobaczyć, by choć kolejny raz poczuć zapach jarmarcznego bigosu i wódki, przyjrzeć się tej nieporadnej, sprawnie sportretowanej władzy samorządowej, dla której często wszystko jest władzą, a władza jest wszystkim, oraz dobitnie przekonać się o podziałach społecznych między Polską gminną pełną paździerza, a wielkimi metropoliami, które ten paździerz tylko upiększyły brokatem. Czy jest się z czego śmiać? ALEKSANDER KARWOWSKI
Fot. Dawid Stube