Shadow

„Traumy się dziedziczy”…

…mówi roztrzęsiona aktorka Sylwia Boroń, która próbuje skonfrontować się z życiem bohaterki opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza pt. „Młyn nad Kamionną”, a którą przychodzi jej zagrać na scenie. Stefa, której skomplikowany człowieczy los doby wojny Iwaszkiewicz wplątał w wir wydarzeń w swoim dziele, pełna jest duchów niedalekiej jeszcze przeszłości. Uaktywnia je tylko jeden człowiek, który pewnego dnia wysiada z pociągu opodal domu, w którym ona mieszka. Później następuje ciąg niespokojnych wydarzeń…
Trauma, pamięć, demony, czy duchy przeszłości (jakkolwiek to nazywamy) – warunkują nasz byt dziś. Natomiast je warunkują traumy, przeżycia ciągnące się osią czasu naszej rodziny. To tajemnice, niedopowiedzenia, „białe plamy” w atlasie historii. Przekazywane nam podświadomie w „doładowywanych” z pokolenia na pokolenie genach. Lęk straszący dziś, może ma swoje źródło w doświadczeniu dziada lub pradziada? Ewoluował jednak w duszy rodzica i trapi nam żywot dziś? Bohaterowie opowiadania J. Iwaszkiewicza niosą w sobie wielopiętrowe zagadki losu, które warunkują ich życie. Są powoli odkopywane i składane, lecz niosą tragiczny finał. U Iwaszkiewicza to temat Holocaustu, okrucieństwa II wojny światowej, morderstwa na humanizmie, które zbudowały potwory w ludzkich umysłach. Koniec okrutnej wojny przyniósł ulgę pozorną. Traumy zamieniały ludzi we wraki z uporczywym myśleniem wstecznym – w swoje tragiczne doświadczenia. One szły dalej z dziećmi i wnukami, rysą szeroką znacząc los danej rodziny. Prapremiera „Kamionna. Opowieści rodzinne” w gnieźnieńskim Teatrze Fredry, opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza traktuje jako pretekst do przyjrzenia się swoim traumom i lękom. Otóż przed widzami stają aktorzy gnieźnieńskiej sceny, którzy przygotowują się do stworzenia spektaklu na podstawie wspomnianego opowiadania „Młyn nad Kamionną”, które pisarz popełnił w 1950 roku. Odgrywają kolejne sceny pod okiem reżysera (Paweł Dobek) jednocześnie starając się wejść w postacie ról wymyślonych przez Iwaszkiewicza. U niektórych okazuje się to trudne. Odkrywając traumy targające losami bohaterów opowieści, mierzą się ze swoimi. Odnajdują kolejne ich piętra w niekończącej się konstrukcji.
Reżyser dzieła – Mateusz Bednarkiewicz, nazywa to „widmem świadka”, które towarzyszy nam, Polakom, od czasu wojny i tuż powojnia. – Chcieliśmy się spotkać z tym, co zostało w nas i naszych rodzinach. Po tych potwornych doświadczeniach. Mam wrażenie, że często jesteśmy zakleszczeni w dwóch nie do końca opisujących nas figurach: ofiary i kata. Trzeba wypracować to trzecie stanowisko. Trzeba mu się przyjrzeć i starać się zrozumieć. Nazwaliśmy je tym dziedzictwem, które pozostało w nas i w relacjach z naszymi najbliższymi, pokoleniami które ciągle są, w kontekście tamtych doświadczeń – mówi reżyser, wskazując na postać widmo (Joanna Żurawska), które staje się sumieniem, niematerialną zjawą upraszającą o przebaczenie i zrozumienie.
*Zachęta do podróży w głąb siebie*
Drugim istotnym wątkiem spektaklu, jest trudna relacja ojca z synem, znowuż w kontekście przeszłości. „To międzypokoleniowy kryzys” – zauważa Bednarkiewicz, dodając, że on jest od zawsze, ale w tych czasach jest on specyficzny i silny, a mimo to, trudno go zdefiniować. Świetnie to zobrazowano na przykładzie reżysera (Dobek) i jego ojca (Roland Nowak), kiedy ten pierwszy wyrusza tropem opowiadania Iwaszkiewicza. Jak się okazuje, ta historia dotyczy go osobiście. Zygmunt z „Mostu nad Kamionną”, to jego dziadek. Jego już nie ma, taka jak i Iwaszkiewicza. Jest ojciec, który scala te dwa światy. Jednak uporczywie podkreśla, że opowiadanie pisarza jest stekiem kłamstw i przeinaczeń, jednak nie chce synowi przez długi czas wyjaśnić jaka była prawda (to wynika z jego nieprzepracowanych traum. „Nazywali mnie żydowskim bękartem” – mówi z wyrzutem synowi). Bez tej prawdy młody reżyser nie może zaznać spokoju. Nurtują go egzystencjalne pytania i wewnętrzny uporczywy ból. O tym jak celnie ujęli ten temat reżyser z dramaturżką Martą Sokołowską, mówi sam Roland Nowak. – Musiałem odkryć pewne rzeczy, o których właściwie nie myślałem. Ta dziwna spuścizna powojenna, która wydaje się, że odeszła. A jednak ona ciągle gdzieś w nas pracuje. To temat żydowski, który dotyka postać, którą gram, ale i ten nieprzepracowany problem ojca – zauważa aktor.
Podobnie ma się sprawa postaci aktorki Sylwii (Sylwia Boroń, gościnnie), która w roli Stefy jest podobnie zneurotyzowana. Emocje tkwiące w ich własnych komórkach ujawniają się niepokojem, nadpobudliwością. W pomyśle Sylwia staje się niemal odbiciem Stefy. Aktora przeżywa postać, którą ma zagrać. Kiedy ma stać się nią i pokazać jej tajemnice – boi się. Przeżywa lęk w konfrontacji z ogromną wojenną traumą Stefy. Obawia się, że wchodząc w tę rolę, sama przypłaci to traumami. „Traumy się dziedziczy” wyrzuca reżyserowi swoje obawy o przyszłość córki, która to brzemię matki będzie nosić już w swoim własnym życiu. Cały czas przenikamy między rokiem 1948 (rok akcji opowiadania Iwaszkiewicza, który starają się odgrywać aktorzy), a 2020 – próbami do spektaklu na gnieźnieńskiej scenie. Dzięki temu śmiałemu zabiegowi przyglądamy się bohaterom Iwaszkiewiczowskiego opowiadania z dzisiejszej perspektywy. Szukamy motywów ich postępowań, które pisarz zawarł na kartach książki. Próbujemy przepracować z nimi ich losy i wpływ tychże losów na ich rzeczywistość. Dlaczego Stefa u Iwaszkiewicza podejmuje tak beznadziejną decyzję na koniec? Sylwia w roku 2020 takiej nie podejmuje, bo „zawsze bała się wody”. To dla niej za wiele. „Nie możemy zagrać innego spektaklu, wesołego?” – pyta reżysera. Jednak życie ludzi z tamtego pokolenia, takich pytań sobie nie zadawało. Codzienność przerastała wyobraźnię. Ascetyczna scenografia, za to pełna wyrazu i głębi (Agnieszka Zawadowska i Katarzyna Minkowska); przepiękna muzyka, jednak podnosząca grozę chwili (Wojciech Frycz) – to oprócz świetnej gry aktorskiej, bardzo mocne punkty przedstawienia.
Wejście w nowy (z pewnością niezwykle trudny) sezon artystyczny Teatru Fredry właśnie tą realizacją jest zapowiedzią podtrzymania dobrej passy gnieźnieńskiej sceny i trafnych wyborów personalnych, które imponująco pracują z lokalnymi aktorami. Dzieło „Kamionna. Opowieści rodzinne” śmiało może być wspominane, jako to z wyższej artystycznej półki, która obciążona jest także uniwersalnymi, humanistycznymi wartościami. – Zapraszamy do podróży do przeszłości, ale też w głąb nas samych – zachęcała na przedpremierowej konferencji prasowej Marta Sokołowska. I jest to z pewnością okazja do odbycia takiej podróży. ALEKSANDER KARWOWSKI
Fot. Dawid Stube